środa, 29 sierpnia 2012

10. Porachunki

Nie wrócę w jednym kawałku? Chyba chodziło mu o to, że mnie potnie albo coś takiego. Jakoś nie byłem przekonany do wyciągniętych przez siebie wniosków.
- Czy mógłbym zdać pytanie?
- Już zadałeś. Tyle wystarczy. Nie odzywaj się do mnie, chyba, że życie ci zbrzydło – a, czyli przekroczyłem już limit zadawanie pytań na dziś. Ogólnie, to chciałem się tylko dowiedzieć, która jest godzina... Jednak spróbuję, bo to pytanie zbytnio mnie nurtowało i nie mogłem sobie odmówić przyjemności dowiedzenia się odpowiedzi.
- Która godzina? - chyba zaczynałem robić się nazbyt odważny. Mógłbym nawet rzec, że byłem z siebie dumny.
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Nie rozumiem – bo nie rozumiałem, co w tym pytaniu był takiego śmiesznego.
- Spytałem, czy sobie ze mnie żartujesz?! - co go ugryzło?
- Słyszałem, ale dalej nie rozumiem, co cię bawi...
- Nic mnie do cholery nie bawi! Powiedziałem, żebyś się zamknął! Głuchy jesteś?! - popatrzyłem na niego, jak na jakieś zjawisko bądź przybysza z innej planety. Teraz w ogóle go nie rozumiałem.
- Nie, ty spytałeś czy sobie z ciebie żartuję – on ma chyba jakieś zaniki pamięci.
- Przed tym powiedziałem, żebyś się do mnie nie odzywał, tak? Jeszcze jedno zdanie a cię zaknebluję!
- A czy przed tym, mógłby się dowiedzieć, która jest godzina? Byłoby szybciej i łatwiej, gdybyś mi odpowiedział. A ponieważ powiedziałem więcej niż jedno zdanie, to chyba mnie nie zakneblujesz. Mam rację?
- Słyszałem, że jesteś zakręcony, męczący i wolno reagujesz, ale nie sądziłem, że aż do tego stopnia. Ale tak, jak obiecałem. Zaknebluję cię dla świętego spokoju – no i zrobił tak jak powiedział. Z taką tylko różnicą, że jeszcze związał mi ręce. A ja dalej byłem ciekawy, która godzina i czy Hang już wie, że zostałem porwany. Bo zostałem, prawda? Dalsza podróż minęła mi nadzwyczaj nudno. On się w ogóle nie odzywał, a i ja nie miałem jako takiej możliwości. Nawet muchy nie było. Jednak dojechaliśmy, chyba na miejsce. Przywiózł mnie pod jakiś apartamentowiec. Cały był jego, wykupił go, a może jak najnormalniejszy człowiek, miał tam pokój? Raczej nie, nie wyglądał na normalnego. Trochę jak psychopata, prawda? Nim się spostrzegłem miałem na oczach przepaskę. Także ślepy i nie mogący powiedzieć ani słowa, wszedłem do środka. Nie powiem czy coś mnie zadziwiło, czy nie, bo niczego nie widziałem. Tylko słyszałem jakieś szepty, ale jako, że były to szepty, to do końca nie wiedziałem, o co chodziło. I tak najmniej mnie to teraz obchodziło. W zasadzie, to miałem nadzieję, że jak najszybciej się to skończy, a ja będę mógł normalnie mówić. Bo teraz to nie mogłem. Usłyszałem otwieranie drzwi, a po chwili otwieranie jakby kłódki. Nie miałem zielonego pojęcia co się dzieje. Poczułem, że coś żelaznego, zimnego i ciężkiego ściskało moją szyję. Jednak szyja nie była jedynym miejscem, w którym poczułem chłód. Na moich nadgarstkach spoczął podobny ciężar. Jedyny plus tego wszystkiego, to to, że zdjęli mi opaskę z oczu. I gdzie się znajdowałem? W jakimś pomieszczeniu w pomieszczeniu. To nie jest żadne przejęzyczenie! Było to pomieszczenie odgrodzone kratami, ale w normalnym pokoju. A skoro było odgrodzone, to czemu ja byłem przykuty? I to z taką ostrożnością jakbym miał jakiś talent do uciekania. Nie miałem. Ten oddzielony skrawek, w którym ja byłem wcale nie był taki malutki. Tylko ja miałem ograniczone pole manewru. Wszędzie było pełno czerwonych oraz niebieskich poduszek. W mojej części było jeszcze wielkie okno i nisko osadzony parapet. Mogę tak to przedstawić? Naprawdę nie wiem, jak mam powiedzieć, że parapet był może z dziesięć centymetrów nad ziemię. Chociaż, właśnie to zrobiłem. Poza poduszkami (które później policzę) i wielkim oknem nie było już nic szczególnego. No może poza stolikiem w rogu i czymś co się na nim znajdowało. Ale on był po drugiej stronie. Zapomniałbym o najważniejszej rzeczy, cały czas byłem zakneblowany. Niby nic wielkiego, bo i tak nie miałem do kogo się odzywać. Wszyscy mnie zostawili. Co za niegościnni ludzie. Wstyd!
- Twoje oczy. W jakiś magiczny sposób nie wyrażają niczego specjalnego. Boisz się? Cieszysz się? - chciałem pomachać głową na nie wiem, ale tak nie potrafiłem. Więc cały czas się wpatrywałem. Tylko tyle mogłem zrobić w zaistniałej sytuacji.
- Kretyni! Zdejmijcie mu ten cholerny knebel! - nareszcie. Ile można było czekać?
- Ile masz zamiar mnie tutaj trzymać?
- Dopóki mi się ta cała sytuacja nie znudzi. Mam nawet pewien pomysł.
- Pomysł? Po co?
- Nie po co! Powinieneś zapytać, jaki? Kretyn!
- Bez ubliżania proszę, nie znamy się aż tak dobrze – co za bezczelny człowiek. Bezczelny, niegościnny i niezrównoważony. Jestem głodny...
- Zaraz zobaczysz, a raczej poczujesz – słowo poczujesz trochę mnie zaniepokoiło. Do sali weszło dwóch mężczyzn z maskami na twarzach. Byli ubrani, jeśli nazwać to ubraniem, w same slipy. Ponieważ miałem za sobą już jakieś doświadczenia seksualne, po trosze spodziewałem się, co może nastąpić. Tych dwóch nieznajomych panów weszło do mojej „komnaty”, a zaraz za nimi wszedł Kim z aparatem w ręce. Nawet ja nie przeczuwałem czegoś dobrego.
- Zastanawiałeś się kiedyś jakie miny robisz podczas stosunku? Albo gwałtu?
- Gwałcony jeszcze nie byłem, ale prawdopodobnie... Czekaj! Nie zrobisz tego!
- Ja cię nawet nie dotknę. Mowy nie ma. Jednak ci dwaj panowie, to inna bajka – bezradnie popatrzyłem na tych dwóch i aż mnie przeszły ciarki. Dopiero teraz doszło do mnie uczucie strachu. Jeden z nich podszedł do mnie i porwał moją bluzkę, drugi natomiast zajął się dolną częścią garderoby. W bardzo szybkim tempie zostałem rozebrany. Nie było żadnych zbędnych ceregieli. Podczas tego bestialskiego aktu widziałem flesz aparatu i czułem ból, który paraliżował moje ciało. Mężczyźni nie bawili się w takie rzeczy jak gra wstępną. Zaspokajali się raz za razem. Gdy jeden mnie penetrował, drugi stawał naprzeciwko mnie i zaspokajał się sam. Doszedł bezpośrednio na moją twarz, coś ohydnego! Najgorsze było to, że nie mogłem stawiać żadnego oporu. Jednak krzyczałem i wiłem się pod ich ciężarem. Miałem wrażenie, że to się nigdy nie skończy. W dodatku te upokarzające zdjęcia. Nawet wiedziałem gdzie trafią. Koszmar...
***
- Szefie, szefie!
- Czego ode mnie chcesz do cholery?! Zajęty jestem! - warknął Hang na poddanego, który wbiegł do sali cały zziajany. Od czasu, gdy został porwany Abe, przychodzili do niego tylko ci najodważniejsi, bądź najgłupsi. Nikt nie chciał denerwować i tak już zdenerwowanego bosa.
- W pana skrzynce leżała biała koperta. Więc pozwoliłem sobie ją przynieść...
- Co mnie teraz obchodzi korespondencja?! Zejdź mi z oczu, albo ten dzień stanie się twoim ostatnim!
- Szefie... - mężczyzna nie dawał za wygraną. Jednak mimo wszystko wycofał się z pomieszczenia.
- Jeszcze ci mało?!
- Ona nie jest zaadresowana! Pomyślałem, że może to dotyczyć... - sługa popatrzył na twarz szefa. Po jego ciele przebiegło stado nieprzyjemnych dreszczy. Zrozpaczony mężczyzna rzucił kopertę i zaczął uciekać ile sił w nogach. Hang bez chwili wahania podniósł kopertę z ziemi. Na jego twarz wkradła się maska obojętności. Przeglądał on zdjęcia jedno za drugim. Spokojnie bez nerwów, bez oznak jakichkolwiek uczuć. Odłożył kopertę na biurko i wyszedł z pokoju. Służba, która znała go bardzo dobrze, wiedziała, że obojętność na jego twarzy nie wróży nic dobrego. Była to oznaka zbliżającego się armagedonu, w najlepszym przypadku jakiegoś kataklizmu. Fei wszedł do pokoju monitorującego.
- Sprawdź, kto dzisiaj kręcił się przy skrzynce. Już!
- Taaak jest! - wszyscy w pomieszczeniu siedzieli jak na szpilkach. Jednak na nagraniach nie było niczego, co mogłoby zwrócić uwagę Hanga. Powoli zaczynało go to wszystko denerwować, gdy zobaczył jednego ze swoich ludzi. Był to ten sam mężczyzna, który przyniósł mu kopertę ze zdjęciami. Każdy, kto zobaczyłby teraz twarz Fei'a uciekał by na drugi koniec świata.
- Przynieść mi tę kurwę tutaj! Natychmiast! - wszyscy zebrani, jak jeden mąż wyskoczyli z pokoju. Nawet nie pytali o co chodzi. Po pierwsze bali się ,a po drugie każdy wiedział dlaczego szef jest zdenerwowany. Wszystko teraz dotyczyły jednej, jedynej osoby.
Parę minut później Hang stał naprzeciwko potencjalnego zdrajcy.
- Teraz mi o wszystkim opowiesz. Mam cię do tego zmotywować? Przypuszczam, że wiesz, co robię. Przecież przez tyle lat WIERNIE mi służyłeś – słowo wiernie podkreślił w taki sposób, że mężczyzna aż pisnął. Jednak dalej się nie odzywał.
- Chyba muszę pomóc ci rozwiązać język. Go, daj mi coś, co pomoże mu przemówić.
- Się robi szefie! - mężczyzna podał mu najzwyklejszy w świecie gwóźdź i młotek.
- Gdzie chcesz to mieć? W dłoni, stopie? Możesz wybrać.
- Proszę szefie! Nie rób tego, ja nic nie zrobiłem! Jestem niewinny! - w ułamku sekundy gwóźdź znalazł się w ręce ofiary. Całe pomieszczenie przeszył przeraźliwy krzyk.
- A może wypalić ci na klatce piersiowej słowo „zdrajca”, ściągnąć skórę i wywiesić na przestrogę innym? Co ty na to? Jednak ostrzegam, że będziesz jeszcze żył i może trochę boleć.
- Dobra! Powiem wszystko co wiem! Tylko nic mi nie rób!
- Można tak było na samym początku. Słucham.
- Przyszedł do mnie jakiś człowiek i powiedział, że mogę w łatwy sposób zarobić dużo pieniędzy. Miałem tylko iść pod wyznaczony adres. Zgodziłem się. Poszedłem, wtedy dostałem kopertę. To wszystko! Nic więcej nie zrobiłem! Przysięgam!
- Dobrze, a teraz ze szczegółami – Hang wziął do ręki metal, którego końcówka była cała rozżarzona. Zaczął powoli nim wymachiwać przed twarzą sługi.
- Nie więcej nie zrobiłem! - wykrzyknął przerażony mężczyzna.
- Zła odpowiedź – Fei przejechał gorącą końcówką po twarzy ofiary.
- Boli!
- To jest dopiero przyjemna pieszczota. Zagwarantuję ci piekło, jeśli nie zaczniesz gadać!
- Wiem gdzie on jest! Południowa dzielnica, w alei deszczów! W tej wielkiej rezydencji Kima. Więcej naprawdę nie wiem! Przysięgam.
- Dziękuję. Go, zabij tego zdrajcę. Nie chcę więcej oglądać jego twarzy.
- Tak jest! Szefie, mogę o coś spytać?
- Co jest?
- Co z nim później zrobić?
- Najpierw przejdź się z jego zwłokami, tak żeby wszyscy wiedzieli czym kończy się zdrada, później pozbądź się ciała. To wszystko – Fei wyszedł z pomieszczenia i skierował się do swojego auta. Usiadł za kierownicą, wyciągnął telefon i wykręcił numer.
- Junko będzie mi potrzebna twoja pomoc – rzucił krótkie hasło i z piskiem opon wyjechał z terenu swojej rezydencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz