-
Rin-chan – wyszeptałem, gdy tylko udało mi się oderwać od Fei'a. To nie
tak, że się wstydziłem. Tak, wstydziłem się. Gdybym nie był taki
ślamazarny, wskoczyłbym gdzieś na drzewo. Jednak wypowiedzenie jej
imienia było jedyną rzeczą, którą byłem w stanie zrobić.
-
A ty, to kto? - spytał dosyć szorstko Hang. W sumie to przeszkodziła mu
w molestowaniu. Nie wiem, czy ja bym się zezłościł, gdyby ktoś mi
przeszkodził. Raczej nigdy się tego nie dowiem.
-
Nic do ciebie nie mówiłam stary bucu! Więc mi się nie wcinaj! Rozmawiam
z moim maleństwem– jak zwykle ordynarna. Starymi bucami nazywała osoby
starsze od siebie nawet o miesiąc. Jednak zawsze się mną opiekowała, bo
przecież to moja siostra. A żeby się jeszcze bardziej pogrążyć, mogę
dodać, że młodsza.
Hang wstał z
asfaltu, otrzepał spodnie, powiedzmy, że z kurzu i podszedł do mojej
siostry. Rin nawet się nie cofnęła, wręcz przeciwnie, podeszła bliżej
niego. Wyzywająco popatrzyła mu w oczy. Każdy by zauważył, że ta dwójka
już się gorąco nienawidziła. Ja sobie spokojnie siedziałem. Ponadto
nawet mój charakter nie pozwalał na wtrącanie się. Po prostu nie chciało
mi się reagować. Wiedziałem, że ta dwójka jakoś to między sobą
rozstrzygnie.
- Jak mnie nazwałaś? Gratuluję ci odwagi, rzadko mogę się spotkać z takimi przypadkami głupoty.
-
Phi! Myślisz, że się ciebie przestraszę, bo jesteś ode mnie dwa razy
wyższy, dwa razy silniejszy i Bóg raczy wiedzieć, co jeszcze?!
-
Myślę, że nawet nie zdążysz się przestraszyć – nabrałem ochoty na
arbuza. Tak, do sytuacji to w ogóle nie pasowało, ale cóż zrobić?
Wiecie, jakie ochotki potrafią być natarczywe.
- Czy to mi grozisz? - cała Rin. Ja w tych słowach nie zauważyłem ani kropli groźby. Pewnie przez tego arbuza.
- Nie wolno mi?
-
Też coś. Ja Rin Abe uroczyście oświadczam ci, że nie ma na świecie
takiej osoby, która mogłaby mnie w jakiś sposób przestraszyć! Hibiki
idziemy, chcę ci kogoś przedstawić – ano, już wstałem przecież. Ale
zaraz? Powinienem zostać z Hangiem, czy pójść z Rin? Co za nielitościwy
bóg postawił tę dwójkę przede mną?
- Jesteś jego siostrą? - Fei był chyba lekko zdziwiony. W zasadzie nigdy o niej nie wspominałem.
- Dokładnie, a co?
- Gdzie chcesz go zabrać?
- Chcę przedstawić mu swojego faceta. Jakiś problem?
-
Absolutnie żaden. Tylko odstaw mi go tutaj za godzinę. Jeśli nie, to
nie będę miał na względzie tego, że jesteś jego rodziną – czemu on się
tak zmienił? Chyba byłem za głupi, żeby w ogóle coś z tego zrozumieć. W
zasadzie, to nawet nie chciało mi się nad tym myśleć. Bo po co? Życia mi
przez to nie ubędzie. Z ciekawości także nie umrę, więc nie widziałem
żadnej sensownej podstawy, by to jakoś rozpatrywać. Pomachałem jedynie
Hangowi na dowidzenia i poszedłem za Rin.
-
Skądś ty go wytrzasnął? - dopiero teraz się jej przypatrzyłem. Zmieniła
kolor włosów. Wcześniej miała stonowane czarne, teraz wściekło rude.
Opadały jej delikatnie na ramiona. Na prawym ramieniu dało się zauważyć
jakiś tatuaż, ale nie miałem zielonego pojęcia, co to mogło być. Jakiś
dziwny znaczek. Mi to przypominało trochę duże K, ale zawsze mogłem się
mylić. Ubrana była jak zwykle skąpo. Bluzka z dekoltem, chociaż w ogóle
nie miała dużych piersi. Kiedyś jej o tym powiedziałem, raz, drugi już
się nie odważyłem. Spódnice miała dżinsową, krótką, poszarpaną i w ogóle
mi się nie podobała. Buty na wysokim obcasie też mi się nie podobały.
Który brat by chciał, żeby jego siostra chodziła prawie nago? Tak, we
mnie też czasami odzywały się te dziwne instynkty.
- Słyszysz ty mnie?! Odwieś się!
- Co? A skąd? Nie wiem, sam się tak jakoś znalazł.
-
Sam? Nie wierzę ci. Hibiki w co ty się znowu wplątałeś i mnie też przy
okazji... – ostatnie słowa znacznie ściszyła. Powinienem był uciekać?
-
Jesteśmy na miejsc – twarz Rin posmutniała. Rozejrzałem się dookoła.
Prawie nikt tędy nie chodził. Wszędzie walały się jakieś śmieci, ogólnie
rzecz biorąc nie miałem żadnego pomysłu, na to, gdzie mogłem się
znajdować. Popatrzyłem za siebie, Rin już nie było. Przepadła? Pewnie
pognała do tego chłopaka. Ahhh, znowu mnie zostawiła.
- Witam cię Hibiki. Kojarzysz mnie może? - skierowałem swoje spojrzenie na osobę, która wypowiedziała te słowa.
- Czuję, że powinienem, ale nie pamiętam kim jesteś – uciekać? Zostać? Wołać o pomoc? Co zrobić?
- Kim Daeyu. Miło mi cię poznać. Szkoda, że mnie nie pamiętasz. Chociaż... Rozmawiałem z Hangiem.
- Powinienem uciekać? - spytałem trochę przestraszony. W końcu przypomniałem sobie, że chodziło o tę głupią grę.
- Powinieneś – cóż za miły porywacz. Chociaż jeszcze mnie nie porwał, więc nie powinienem tak o nim myśleć.
- A mogę?
-
Śmiało, nie krępuj się – odwróciłem się i zacząłem biec. Nigdy nie
byłem dobry w bieganiu. Ogólnie w niczym nie byłem dobry, co wymagało
ode mnie wysiłku. Za nim zdążyłem przebiec 100 m złapał mnie jakiś goryl
w garniaku.
- Nie możesz mnie
dotykać! Słyszysz! Nie chcę żebyś mnie trzymał! ŚMIERDZISZ! - naprawdę
śmierdział! Coś obrzydliwego. Aż mi się żyć odechciało.
- Puść go – powiedział pan Kim.
-
Dziękuję – odpowiedziałem grzecznie i w tym samym momencie podszedł do
mnie Daa... Daeej, ten z dziwnym nazwiskiem, czy imieniem, co mi się
przed chwilą przedstawił. Ten Kim.
- A
co powiesz na to, żebym to ja cię trzymał? Ale najpierw pozbędziemy się
tego łańcuszka – i jednym, szybkim ruchem ręki zerwał naszyjnik, który
dał mi Fei. Popatrzyłam na niego trochę rozpaczliwym wzrokiem.Bo co
będzie jeśli Hang zauważy, że go zgubiłem? W zasadzie, to nie zgubiłem,
ale cóż...
- Też nie chcę żebyś mnie dotykał...
- Dlaczego? - nie podobał mi się. Nie z wyglądu, z charakteru. Trochę zaczynałem się go bać...
- Bo nie! Nie i już, nie chcę żeby dotykał mnie ktoś inny...
- Aż tak przywiązałeś się do Fei'a? Niepotrzebnie. Zostawi cię kiedy tylko mu się znudzisz, taki już jest.
-
Trudno. I tak nie chcę żebyś mnie dotykał – Kim wzdychnął ciężko,
złapał mnie za rękę i wpakował do samochodu. Popatrzyłem na niego.
Łańcuszek przekazał jakiemuś gorylowi i coś tam mu rozkazał, nie
słyszałem co. Zamknął drzwi i popatrzył na mnie. Nie uśmiechał się. Jego
twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tak mi się przynajmniej wydawało.
- Bądź miły, albo nie wrócisz do Hanga w jednym kawałku, dzieciaku.
***
W
tym samym czasie gdzieś w parku chodziła zniecierpliwiona osoba. Co
chwilę nerwowo patrzyła na zegarek. Był to mężczyzna, dokładniej mówiąc
Hang Fei, bo kogóż innego moglibyśmy się spodziewać? Usiadł na ławce.
Wstał z ławki. Usiadł i tak kilka razy z rzędu. Przypadkowy
przechodzeń
mógłby pomyśleć, że robił jakieś dziwne ćwiczenia. Może nowa moda? Nie
zastanawiajmy się jednak na tym. Fei usiadł znowu, złapał się za głowę i
zastygł. Być może domyślał się już, co mogło się stać.
-
Plosie pana! - krzyknęło jakieś dziecko. Hang leniwie podniósł głowę.
Zobaczył przed sobą małego chłopczyka. Popatrzył na niego niepewnie.
-
Czego może ode mnie chcieć taki ładny chłopczyk – pomimo ciężkiej
sytuacji, uśmiechnął się do chłopca. Niewątpliwie był wybornym aktorem.
-
Jakiś pan w calnym galnituze kazal to panu dać – chłopiec wyciągną
swoją chudą rączkę i włożył coś w silne ręce mężczyzny. Był to
oczywiście łańcuszek razem z medalikiem. W tym momencie potwierdził się
najgorszy z możliwych scenariuszy. Jego własność, którą tylko ona miał
prawo dotykać wpadał w ręce tego chorego mężczyzny. O kim mowa? Chyba
każdy już wie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz