środa, 29 sierpnia 2012

11. Porachunki

Wycieńczony byłem strasznie. W głowie mi buzowało, ale zasnąć nie mogłem. A może by tak chociaż raz w życiu przejąć inicjatywę i uciec? Nie, to jednak niewykonalne. Nie jestem pesymistą. Po prostu co by było, gdyby mnie ktoś złapał? Drugi raz takiego upokorzenia bym raczej nie przeżył. Ewentualnie mógłbym się na coś zapatrzeć, ale przy takim bólu to raczej niemożliwe.
Porozglądałem się po mojej klatce. Po tym nastąpiła czynność całkowitego załamania, rozpaczy. Bo przecież jak ktoś miałby mnie tu znaleźć? Nawet oddychać mi się nie chciało. Chyba jednak siedziało we mnie ziarno pesymisty. Zbladłem, chyba, nie miałem lusterka. Ale wnioskować mogłem, iż moja cera zrobiła się jaśniejsza. Strach to coś strasznego. Ból po gwałcie to coś okropnego, nie wspominając o samym dyskomforcie psychicznym. Poza tym ciekaw byłem, co takiego stało się z moją siostrą. I dlaczego mnie wydała. Bo to przecież ona, prawda? Na pewno ktoś ją zmusił!
Jakiś podły drań, imieniem... Nie, bez odpowiednich danych oskarżać nie można! Nie tak zostałem nauczony...
- Młody widzenie!
- Widzę... - odpowiedziałem zniechęcony. Przecież oczu mi nie wydłubali, ani nic z tych rzeczy. Nic mi przecież z oczami nie zrobili. O co mu mogło chodzić?
Mężczyzna podszedł, otworzył drzwi i mnie wyprowadził.
- Nie takie widzenie! Ktoś przyszedł z tobą pogadać – to była taka możliwość? Nawet nie wiedziałem. Ale zaraz, zaraz... Czy ja byłem w więzieniu? Wiem, że byłem przetrzymywany, ale o więzieniu mi nic nie wiadomo. Ale nie będę pyskował, pan od kluczy pewnie miał rację. Zaprowadził mnie do wielkiego stołu.
- Gość zaraz przyjdzie – myślałem, że już jest. Jak mam się z kimś widzieć, skoro go teraz nie ma? Równie dobrze mogłem przyjść za parę chwili i wtedy właśnie bym się z nim widział! A tak? Tak nie widzę. I tyle, nie zobaczę kogoś, jeśli go nie ma. Mam rację? Mam.
- Cześć! Moje imię nie ważne, ważne, ze za parę minut pojedziesz ze mną – o co chodzi?
- Nie rozumiem. Mieliśmy się widzieć, a nie spoufalać.
- Oj, już byś chciał. Mam cię przechwycić, żeby Hang cię tak łatwo nie znalazł. Proste?
- Niekoniecznie. Mogę protestować?
- A wolisz tu zostać?
- A co na to Kim? Nie chcę mieć bardziej przechlapane.
- Myślisz, że mógłbyś stąd wyjść bez jego wiedzy? Co za optymista! To się chwali!
- Co się chwali?
- Ciężki rozmówca. Dobra, parę chwil minęło. Wstawaj, idziemy – czułem się trochę jak zwierzak, który jest przekazywany z rąk do rąk. W ogóle nie sprawiało mi to przyjemności, ale cóż ja mogłem na to poradzić? Nic, kompletnie nic. Poszedłem za tym dziwnym mężczyzną, ale jego zapach był tak przytłaczający, iż myślałem, że zwymiotuję. Doszliśmy do jakiejś starej, czerwonej i pokracznej furgonetki. Wyglądała jakby zaraz miała się rozpaść. Coś okropnego. Nieznajomy otworzył tylne drzwi i wepchnął mnie do środka. Nawet nie spytał czy mam coś przeciwko. Tak po prostu, do tak brudnej, przerażające. Poczułem jak auto ruszyło i upadłem. Chyba stłukłem sobie pupę... Nie minęło dużo czasu, a auto znowu się zatrzymało. Jeśli dobrze myślę, to jechaliśmy góra jakieś pięć minut. Przecież taki kawałek drogi spokojnie można przejść na nogach. Bez sensu... Coraz mniej rzeczy miało sens, odkąd trafiłem do niewoli. Tylne drzwi otworzyły się z hukiem. Zobaczyłem piękną kobietę i tego mężczyznę wydzielającego nieprzyjemny zapach.
- To jest Junko, tak na przyszłość ci ją przedstawiam, jakbyś miał ją jeszcze spotkać.
- Hibiki Abe – przedstawiłem się kobiecie, bo chyba tak wypadało.
- Mój drogi, sama potrafię się przedstawić – skwitowała mężczyznę. Podeszła do mnie bliżej i zaczęła mi się przyglądać. Strasznie długo patrzyła na moją twarz, ja zrobiłem to samo. Bo w zasadzie nie wiedziałem, co robić.
- Co jest Junko? Coś nie tak?
- Nie, nie. Wszystko w najlepszym porządku. Daeyu kazał mi cię złapać. Dostał w swoje łapska informację, że Hang chce dzieciaka odbić właśnie teraz. Więc mała zmiana planów. Zawieziesz go pod ten adres – podała brzydko pachnącemu jaką karteczkę
- Ale to przecież... - nie dokończył, kobieta mu przerwała.
- Tak wiem. Od dziś jest naszym sojusznikiem. Nie dziwię się, że nie wiesz. Człowiek Haru przyszedł zaraz po tym, jak odjechałeś. Dlatego miałam cię złapać.
- A to ta informacja pewnie od niego. Świetnie się składa, tam mam nawet bliżej, a mam jeszcze parę spraw do załatwienia – gdybym był bardziej rozgarnięty, to pewnie wiedziałbym o czym oni mówią. A tak? Haru kojarzył mi się tylko z jednym Haru. A to było niemożliwe, żeby to był ten sam Haru.
- Ah! Jaki on słodki, aż muszę się do niego przytulić! - krzyknęła ta cała Junko i rzuciła się na mnie. Czułem się trochę zdezorientowany. Przecież codziennie się nie zdarza, żeby jakaś obca kobieta rzucała się komuś na szyję. A już w szczególności mi.
- Ten idiota jest głupszy od stada baranów. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zaraz będziesz bezpieczny u Haru, a stamtąd odbierze cię sam Fei – powiedziała mi na ucho. A więc to wszystko zostało ukartowane.
- Już! Starczy tego przytulania!
- Na kobiety się nie krzyczy – odpowiedziała niby lekko urażona i odeszła. Drzwi się zatrzasnęły, a auto znowu ruszyło. Miałem nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Dość już miałem tego dziwnego miejsca. Ale nie sądziłem też, że tak łatwo się stąd wyrwę. Jednak bardziej bałem się powrotu do Hanga, niż do Kima. Fei widział zdjęcia, na pewno je widział. Nawet nie umiałem sobie wyobrazić jego twarzy. Czy będzie wściekły albo rozczarowany? Auto cały czas jechało, a ja nie miałem co ze sobą zrobić. Położyłem się na boku i skuliłem. Czekałem na to, co miało nastąpić. Nie było też niczego, w co mógłbym się zapatrzeć, więc byłem dosłownie jak lalka. Bez ruchu tkwiłem dobrych kilkanaście minut. Nawet nie zauważyłem kiedy auto się zatrzymało.
- Wstawaj, nie udawaj, że ci smutno – do moich uszu doleciał znany mi już głos. Dobrze wiedziałem, że moja obecność była mu nie na rękę. Przecież mnie nie lubił.
- Ja bym na jego miejscu też się załamał. Tyle przeżyć i to w tak krótkim czasie. Przecież...
- Zamknij się! A poza tym, kiedyś ty się ostatni raz mył człowieku? - podniosłem się i popatrzyłem na nich. Nie wiedziałem czy mam iść w ich stronę, czy dalej siedzieć.
- Ano... - odezwałem się w końcu.
- Ah tak. Jeszcze ty tu jesteś. Chodź – powiedział jak zwykle złośliwie. Ale co robić? Wyszedłem. W momencie kiedy podchodziłem do Haru usłyszałem straszny huk. Każdy chyba usłyszał. Chwilę po tym donośnym dźwięku, głowa śmierdzącego wybuchnęła. To znaczy, ktoś go zastrzelił. Popatrzyłem z przerażeniem na Katayanagi'ego. Jego twarz była w krwi i kawałkach mózgu. Co tu dużo kryć, na swojej twarzy także czułem coś ohydnego. Po raz kolejny tego dnia zachciało mi się wymiotować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz